Jedenasta edycja to już poważna sprawa! | Mława

Wielkość czcionki

Tłumacz Zamigam

Mława

Twoje miejsce.
Twój czas.

Jedenasta edycja to już poważna sprawa!

Krzysztof Napierski / 06 kwietnia 2023

Trzyetapowy, duży konkurs z finałem z towarzyszeniem orkiestry filharmonicznej, przetarł szlaki wielu artystom, którzy dziś święcą triumfy na prestiżowych scenach Polski i świata. W tym roku Państwowa Szkoła Muzyczna I i II stopnia im. Andrzeja Krzanowskiego w Mławie organizuje jedenastą jego edycję. O Ogólnopolskim Konkursie Wokalnym im. Zdzisława Skwary rozmawiamy z jego kierownikiem organizacyjnym i jurorem Michałem Gogolewskim.

Przed nami jedenasta edycja Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego im. Zdzisława Skwary. Wkrótce [rozmawiamy 27 marca – przyp. KN] pierwszy etap zmagań – eliminacje w trybie on-line. Jak przygotowania do tegorocznej odsłony?

To druga edycja, w której zdecydowaliśmy się, że pierwszy etap będzie prowadzony w oparciu o nadesłane filmiki. Następne dwa będą już na żywo. Do dziś włącznie jest termin przysyłania filmików na pierwszy etap, więc, jak to bywa, te ostatnie dni są najcięższe, bo nadsyłanych jest najwięcej zgłoszeń. Dziś do północy trwa pobieranie. Ponieważ jest to konkurs o randze ogólnopolskiej, mamy przedstawicieli ze wszystkich możliwych uczelni i z wielu szkół muzycznych II stopnia, bo konkurs jest rozgrywany w dwóch kategoriach: studenckiej i uczniowskiej. Po pobraniu filmików, jury dostaje je do odsłuchania, ma na to czas do 3 kwietnia, i tego dnia pojawia się pierwszy werdykt – zakwalifikowanie do drugiego etapu. Ten z kolei jest po świętach, w czwartek 13 kwietnia, w siedzibie szkoły muzycznej, i on wyłania finalistów, którzy zaśpiewają 14 kwietnia z towarzyszeniem orkiestry Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie. Następnie, w sobotę 15 kwietnia w Mławie, będzie koncert laureatów.

Czy jako juror możesz już teraz, po otrzymaniu części nagrań, stwierdzić, że zapowiada się mocna i wyrównana rywalizacja?

Teraz ja w ogóle nie odsłuchuję nagrań – tylko pobieramy razem z sekretariatem i sprawdzamy, czy działają. Musimy poczekać, dopóki wszystkie spłyną i wszyscy jurorzy będą mieli takie same szanse. Na razie nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.

Domyślam się – choćby po tym, co powiedziałeś o udziale przedstawicieli tak wielu uczelni i szkół – że przez te jedenaście lat konkurs zdobył dużą popularność i renomę w Polsce…

Tak. Niewątpliwie przyczynił się do tego etap z orkiestrą. To jest taki wabik. Wielu uczestników później mówi, że po raz pierwszy mogło zaśpiewać z profesjonalną orkiestrą filharmoniczną. Pierwsze trzy czy cztery edycje konkursu były tylko z towarzyszeniem fortepianu i był na nie bardzo różny odzew. Wiadomo, na pierwszy konkurs zawsze z ciekawości przyjeżdża dużo osób, a potem jest różnie, ale gdy przyszła propozycja, żeby etap finałowy był z towarzyszeniem orkiestry, zaczęło się pojawiać coraz więcej zgłoszeń. Nawet słyszę od kolegów i koleżanek w Polsce, że to jest wymagający konkurs, właśnie dlatego że z orkiestrą i z jedną próbą w dniu koncertu, a to jest naprawdę trudne dla studentów, a co dopiero dla uczniów, którzy nigdy nie mieli możliwości wystąpienia z takim wielkim składem. Tak że to jest faktycznie renoma: trzyetapowy, duży konkurs, z bardzo urozmaiconym repertuarem. I to organizowany corocznie, nawet w pandemii, przy czym wówczas tylko na podstawie filmików. Nie było żadnej przerwy. Jak na Mławę, to jest bardzo duże wydarzenie. To, co wszyscy podkreślają, to też zalety wspaniałej sali koncertowej: nikt by się nie spodziewał, przyjeżdżając tutaj, że jest tak duża sala, która ma trzysta miejsc, z balkonem i dużą estradą. To są pozytywne zaskoczenia ludzi z całej Polski. Myślę, że ten konkurs będzie trwał dalej. Zobaczymy, do której edycji dociągniemy. Ale jedenasta to już jest naprawdę poważna sprawa!

Czy podczas tych jedenastu edycji były osoby, dla których zwycięstwo lub nawet sam udział w konkursie okazały się furtką do przyszłej wielkiej kariery scenicznej, ogólnopolskiej bądź nawet światowej?

Mamy takie osoby i cały czas jesteśmy z nimi w kontakcie. Gdy była jubileuszowa, dziesiąta edycja, pozbieraliśmy te nazwiska jako kolejny wabik i dowód, że mamy takich laureatów. To są soliści o ogólnopolskim zasięgu – soliści teatrów operowych w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, Łodzi. Niektóre osoby co jakiś czas współpracują też z teatrami w Austrii czy w Niemczech. Mogę tu wymienić Aleksandrę Opałę, Annę Wolfinger, Sylwię Frączek, Emila Ławeckiego, Magdalenę Plutę, Zuzannę Nalewajek, Alberta Memetiego, Pawła Trojaka, Michała Janickiego. To spora gromadka, która potwierdza, że to jest taki konkurs na przetarcie szlaków – że jest trudny, bo trzyetapowy, ale daje poczucie, że jeżeli się te trzy etapy przejdzie, dostanie się nagrodę i jeszcze zaśpiewa z orkiestrą, to ma się przekonanie, że jednak można i warto. Mamy też naszych laureatów, z Mławy: Filipa Rutkowskiego, który teraz kończy licencjat w Poznaniu i wygrał duży trzyetapowy konkurs w Kielcach i Busku Zdroju oraz międzynarodowy w Krakowie czy Mateusz Ługowski, który teraz jest w studiu operowym w Hamburgu i tam zaczyna przecierać szlaki. Cieszymy się, że są takie osoby, bo one nam też robią reklamę – zawsze namawiają młodszych, niezdecydowanych kolegów, którzy pytają, czy warto. Tak – warto, zwłaszcza że uczestnicy bardzo sobie chwalą atmosferę konkursu. Jako ciekawostkę powiem, że nawet solistki, które tu przyjeżdżają z wygniecionymi sukniami, zawsze dostają deskę do prasowania i woźne zawsze wyprasują, zawsze zrobią kawę czy herbatę. Albo gdy zginęła gdzieś ukochana lokówka, znaleźliśmy ją w jakimś kącie i odesłaliśmy do Krakowa. Potem przychodziły wyrazy podziękowania. Pamiętam też, że przyjechała laureatka – chyba nawet zwyciężczyni – Magdalena Schabowska, a to też jest wielkie nazwisko, która pracowała i nie mogła wystąpić w danej kolejności, więc napisała podanie z prośbą, czy można każdego dnia występować na końcu – i jury się przychyliło. I przyjechała na samym końcu, z Warszawy, zadyszana, przywiozła wielki kosz prezentowy, a po wszystkim zaraz biegła na dworzec Mława Miasto, na pociąg powrotny do stolicy. Wszystko na jednej nodze. To też było piękne. Ona sama powiedziała, że się nie spodziewała takiej przychylności, bo w większości konkursów nie pozwalają na takie rzeczy, trzymają się ściśle regulaminu i trzeba występować o określonej porze. Tutaj jednak patrzymy na wszystko: jeżeli ktoś pracuje i faktycznie nie da rady dojechać, nie robimy problemów. Trzeba być po prostu człowiekiem.

Wróćmy teraz do samego początku. Jaka jest geneza konkursu? Skąd pomysł na takie zmagania i na ich patrona?

Pomysł pojawił się jeszcze przed moim przyjściem do pracy tutaj – a jestem tu od 2007 roku. Wabikiem była sala koncertowa – jak już mówiłem, to jest szkoła, która ma potężną salę koncertową, o ciekawej akustyce. Były wstępne rozmowy, wahano się, czy ten konkurs robić i czy on nie będzie wchodził w grę organizowanemu w naszej szkole prestiżowemu festiwalowi akordeonowemu. Przyjeżdżał tu wtedy i prowadził warsztaty wokalne prof. dr hab. Tadeusz Pszonka, i to właśnie on bardzo namawiał dyrektora Wilhelma Taraszkiewicza do tego pomysłu. Powiedział, że to na pewno chwyci, że to jest ciekawe miejsce, że zawsze nowy konkurs daje inne możliwości. Dyrektor się do tego przychylił – i w 2012 r. zorganizowaliśmy pierwszą edycję. Faktycznie chwyciło, było bardzo dużo uczestników. Zastanawialiśmy się, czy kontynuować to w odstępach rocznych czy dwuletnich – zaryzykowaliśmy rok w rok. Też były trzy etapy, tylko że jeszcze bez orkiestry. Termin był czerwcowy. Uczestnicy jednak zaczęli na niego narzekać, bo to już jest koniec roku akademickiego, forma już nie najwyższa, zaraz wakacje i tak dalej. Zaczęliśmy więc szukać innego, i tak już od jakiegoś czasu organizujemy konkurs w marcu lub kwietniu – zależnie od tego, kiedy wypadnie Wielkanoc, bo zawsze przesłuchania konkursowe robimy w tygodniu po świętach. Tak że takim prowodyrem, ojcem konkursu, był profesor Tadeusz Pszonka, który do tej pory jest bardzo pomocny we wszystkim. Jest przewodniczącym jury, ale też pomaga w sprawach organizacyjnych i technicznych.

Natomiast jeśli chodzi o patrona – przez parę lat go nie było. Gdy padł pomysł, żeby dać konkursowi czyjeś imię, zaproponowałem Zdzisława Skwarę, który tu w Mławie założył wydział wokalny, a był postacią nietuzinkową: żołnierzem Armii Krajowej i uczestnikiem Powstania Warszawskiego, i wielkim gawędziarzem – została nawet wydana książka z jego wspomnieniami z czasów II wojny światowej. Był znanym śpiewakiem w Warszawie i przyjeżdżał do Mławy, mając już ponad 70 lat, a uczył do 87. roku życia. Przyjeżdżał zawsze pociągiem, zawsze nienagannie ubrany, w garniturze. Od niego wyszło dużo znanych śpiewaków, co zawsze podkreślam: Iwona Sobotka, Anna Fabrello czy Robert Szpręgiel – to są jego absolwenci. Cudze chwalicie, swego nie znacie – wychodząc z tego założenia, uznałem, że patronem powinna zostać osoba stąd, która założyła i rozwinęła wydział wokalny, i była bardzo ceniona. Nawet pośmiertnie burmistrz przyznał profesorowi medal Zasłużony dla Miasta Mława. Pomysł od razu chwycił. Napisaliśmy do pani Skwarowej z prośbą o zgodę i oczywiście ją uzyskaliśmy – powiedziała, że mąż byłby zachwycony tym pomysłem. Od tamtej pory mamy konkurs im. Zdzisława Skwary. Honorujemy go też w ten sposób, że zawsze w sali koncertowej wystawiamy jego portret autorstwa Zdzisława Kruszyńskiego i zawsze też o nim mówimy. W czasie konkursu są panele dyskusyjne dla uczniów i nauczycieli w klubie szkolnym Etiuda. Niezależnie od tematu dyskusji, podkreślamy zasługi Zdzisława Skwary. To nie jest nazwisko bardzo znane, ale znane tu – my się nim szczycimy i chwalimy.

A jak ty się w tym wszystkim przez kolejne lata spełniasz, jako organizator i juror konkursu?

To jest dla mnie bardzo duże wyzwanie. Jestem kierownikiem organizacyjnym, więc przez moje ręce przechodzą różne zapytania, czasem nawet kuriozalne i śmieszne: o regulamin, o terminy – nawet jeśli w regulaminie jest coś konkretnie wytłuszczone, to i tak są pytania telefoniczne i mailowe, na które trzeba odpowiadać. Prowadzę też korespondencję z działem wypożyczania nut Państwowego Wydawnictwa Muzycznego, gdyż etap orkiestrowy wymaga nut właśnie orkiestrowych – my je wypożyczamy z Warszawy, dostarczamy do Olsztyna na koncert z orkiestrą, a potem je zbieramy i segregujemy, bo musimy wszystko oddać w należytym porządku. Mogę powiedzieć, że przez te wszystkie lata udało nam się zaprzyjaźnić z paniami z tego działu, one nam bardzo pomagają, m.in. w całej procedurze wypełniania kart i wypożyczeń.

Jednak najmilsza część to bycie w jury. Oczywiście jest to też denerwujące i stresujące, bo gdy jest dużo uczestników, człowiek po jakimś czasie czuje, że percepcja spada, nawet jeśli się bardzo stara i ma się dużo kawy. Staramy się jednak nie skrzywdzić nikogo i trzeba wszystkich wysłuchać, nawet jeżeli na trzy utwory, uczestnik w pierwszym nie za dobrze brzmi. Ja zawsze mam z tyłu głowy, że może to jest tylko w tym utworze, a potem nagle ten stres zejdzie. Bywa też, że uczestnik wybiera utwór na ostatnią chwilę, i to słychać, a w dwóch następnych już są pełnia głosu i pewność. Nie można nigdy pominąć czegoś takiego.

To jest dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie, bo współpracuję z profesorem Pszonką, ale też ze śpiewakami z różnych stron Polski, bo my co roku mamy trochę inny skład jury. Kiedyś była idea, że w składzie powinien się znajdować absolwent profesora Skwary. Przez długi czas była to Iwona Sobotka, ale potem zobowiązania koncertowe na całym świecie uniemożliwiły jej to; była też Ania Fabrello; Roberta Szpręgla jeszcze nie było. Później pojawił się pomysł, żeby brać profesorów z każdego ośrodka akademickiego, więc robimy takie „tour de Pologne” po akademiach. W tym roku mamy panią profesor Beatę Zawadzką-Kłos, która była dziekanem i prorektorem Akademii Muzycznej w Łodzi i panią doktor habilitowaną Jolantę Janucik z Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Ciekawe są potem te nasze wymiany zdań. Ja jednak bardzo lubię zapis regulaminu, który mówi, że jury daje swoje punkty sekretarzowi, czyli dyrektorowi Wilhelmowi Taraszkiewiczowi, który je podlicza i podaje wyniki, tak że nie ma dyskusji po poszczególnych etapach, bo jest konkret – no chyba że są punkty ex aequo, wtedy trzeba popatrzeć na poszczególne wykonania. Pamiętam, gdy w pewnej edycji wygrał niespodziewanie baryton, na którego nikt nie stawiał, ale on był najrówniejszy, natomiast wszyscy nasi cisi faworyci w trzecim etapie zaśpiewali słabiej – i on wygrał rzutem na taśmę. Kiedy sekretarz jury ogłosił nazwisko zwycięzcy, jury jak jeden mąż zareagowało: „Co?!”. Tak że czasem bywa zabawnie.

Reasumując, praca przy konkursie jest męcząca, ale bardzo satysfakcjonująca i ciekawa. Impreza ma coraz większą rangę, a to też sprzyja naszemu wydziałowi wokalnemu. To dobry prognostyk na przyszłość.

ROZMAWIAŁ KRZYSZTOF NAPIERSKI